Lyon jest miastem światła; słowo Lumière przewija się tutaj w różnych
kontekstach. Między innymi to tutaj bracia Lumière nakręcili swój
pierwszy film. Od wielu lat, Lyon pracuje również nad doskonaleniem
systemu świetlnego, zmniejszeniem zanieczyszczenia światłem. I od 15 lat
odbywa się tu Festiwal Światła.
W weekend okalający 8
grudnia (święto maryjne, na pamiątkę cudownego ocalenia miasta od
epidemii. Mieszkańcy początkowo stawiali w oknach zapalone świece)
miasto ogarnia świetlne szaleństwo. Przybywają tłumy z całego świata (w
ubiegłym roku 4 miliony zwiedzających). Są przeróżne, mniejsze i
większe, instalacje, rewelacyjnie wykorzystujący fasady budynków mapping
(wsparty muzycznie), rzeźby, mini spektakle. Wszystko na ogromną skalę, z
prawdziwym rozmachem.
Nie udało nam się niestety
zobaczyć wszystkiego. Nasz maluch nie jest już tak mały, żeby zasnąć
sobie beztrosko w chuście, ani tak duży, żeby impreza specjalnie go
zainteresowała. Do tego ogromne tłumy i hałas - dlatego oglądanie
rozłożyliśmy na trzy dni, z Młodzieńcem w nosidle (wózek to stanowczo
zły pomysł na takie imprezy). Ale to, co widzieliśmy zrobiło wrażenie.
Olbrzymia instalacja chińska w parku - z prawdziwym lasem lampionów,
teatrem cieni, kwiatami lotosu na jeziorze, niezwykłe historie
opowiadane na murach zabytkowych budynków, czy rozświetlone konewki na
skwerku... Podobało nam się.
Wiele osób mieszkających w Lyonie
na stałe narzeka na powtarzalność, na to, że instalacje są co roku
podobne. Może i są, przyznam zresztą, że poprzedni Festiwal Świateł
zrobił na mnie większe wrażenie, ale przypuszczam, że to głównie ze
względu na totalną swobodę czasową i beztroskę bezdzieciową.