Synek jak zegarek budzi się w trzeciej nad ranem ćlamkając powietrze i
zasysając się ze smakiem w kocyku. Budzę się więc i ja, żeby mały
wampirek mógł się nakarmić.
I tak sobie trwamy razem, wąpierz przy
piersi pomrukujący z rozkoszy i ja, czasem przysypiająca, z głupawym
wyrazem totalnego szczęścia na twarzy. To taka specjalna pora. Wszyscy
śpią - albo już się zdążyli położyć, albo jeszcze nie wstali. I
zaczynają śpiewać ptaki. Noc powoli szarzeje i niepostrzeżenie staje się
świtem.
A w dzień senne upały chłodzone zieloną herbatą i wodą z miętą. Cień lasu. Rower. Jagody. Zapach lip.
W Lublinie trwają właśnie Inne Brzmienia. W tym roku jednak, z przyczyn oczywistych, koncerty sobie odpuściliśmy.
Szykujemy się za to na Carnaval Sztukmistrzów. To wspaniała impreza, która odbywa się w Lublinie po raz kolejny, w tym roku połączona jest ze Europejską Konwencją Żonglerską.
Co roku na przełomie lipca i sierpnia do Lublina zjeżdżają się Sztukmistrze. Żonglerzy, akrobaci, slacklinerzy, buskerzy. Miasto opanowuje nowy cyrk.
Jak piszą organizatorzy na stronie imprezy "ISTOTĄ Carnavalu JEST ZABAWA. Zabawie od zawsze towarzyszy sztuka
ludyczna. Poprzez jej aktualne przejawy - nowy cyrk i buskerstwo -
otworzymy czas wspólnego święta. (...) Karnawał jest świętem życia samego w sobie. Jest esencją życia, jego najbardziej witalnym objawem...
Namioty eksplodują teatrem nowego cyrku.
Objawią świat, w którym sztuka staje się jednością a bariery i podziały
na teatr, cyrk, żonglerkę, taniec czy muzykę przestają istnieć w
obrazie artystów totalnych.
Ulice spłyną strachem, podnieceniem i
śmiechem z naszej codziennej spętanej kultury. To wszystko za sprawą
buskerów z całym antruażem im właściwym. Będzie śmieszno i straszno, w
sercu ckliwie, a w głowie czasem niewygodnie.
Niebo po raz
kolejny opanują nie anioły, czy gołębie, a highlinerzy, którzy
przysłonią słońce blaskiem umiejętności i brawurą swoich kroków."
Swoją drogą, bardzo polecam zajrzeć na stronę Carnavalu, aby zapoznać się z programem, obejrzeć zdjęcia z poprzednich lat.
Pobawiliśmy się ostatnio w slacklining, czyli chodzenie po elastycznej taśmie zawieszonej nad ziemią. Zabawa przednia, chociaż łatwo nie jest. Pierwsze próby wejścia i utrzymania się na slacku zaskakują, nogi się trzęsą i generalnie wrażenie jest takie, że utrzymać się na tym po prostu nie da... Ale, po paru godzinach wchodzenia, spadania, zeskakiwania, z uczuciem kołysania w głowie, zaczynamy panować nad rozchybotaniem i jako tako utrzymujemy równowagę. Potem pierwszy krok... i następny...