Byłam ostatnio w kinie na najnowszej części Smaku życia, Casse-t
ête chinois. Bawiłam się dobrze, trochę pośmiałam, podobała mi się muzyka. Miło było też zobaczyć, co słychać u bohaterów.
I z sentymentu sięgnęłam do pierwszej części... Pamiętam doskonale, bo byłam wtedy jakoś na początku studiów. Jako, że należę do pokolenia "przełomu", które wczesne dzieciństwo spędziło jeszcze w czasach komunizmu, a dzieciństwo późniejsze w nieco pokracznych latach 90, tzw "zachód" i wielki, multikulturowy świat i międzynarodowe znajomości to było coś, co uwiodło mnie totalnie.
Miałam za sobą trochę doświadczeń tego typu z wymian w czasach szkolnych, ale "hiszpańska oberża" wydawała się wielokulturowym rajem. Jedno, co szokowało (i w sumie dalej szokuje, chociaż wiem, ze na tym tez polega koloryt filmu), to rozpadające się związki i nagminne zdrady traktowane lekko i totalnie naturalnie. Zachwycały za to ich imprezy, otwartość, nocne włóczenie się po mieście, nowe języki, i Barcelooona...
Uznałam, że to właśnie jest istota studiów filologicznych, że tylko tak można poznać i poczuć kraj i język. I pojechałam, na trzecim roku - nie był to erasmus co prawda, tylko staż we francuskiej szkole, i nie Barcelona, a małe francuskie miasteczko, ale zasmakowałam "Smaku życia". Wspólne mieszkanie w sosie polsko-niemiecko-amerykańsko-chilijskim, spontaniczne imprezy i rozmowy o życiu bardzo serio-serio. I podróże wspólne, ze zniżkową kartą studenta, tanimi hotelikami...
Plany i marzenia, i cały świat (wszystko przez to międzynarodowe towarzystwo) stał u stóp.
I teraz, na chwilę przed trzydziestymi urodzinami, gdy o tym rozmyślam to trochę tęsknię czasem za tamtym okresem rozbuchanej wolności, braku obowiązków i odpowiedzialności. Za spontanicznością i beztroską. Za tym poczuciem "mogę wszystko", oceanem możliwości, wyborami, które dopiero się miały dokonać. I za nocną włóczęgą i imprezami do rana bez myśli, że może jednak dobrze byłoby już się położyć, bo dziecię o poranku nie zna litości.
Ale w sumie tylko czasem tęsknię.
Bo to, co jest teraz, to dopiero jest smak życia. I zapach. I dotyk ciepłych łapek. I brzmienie słów. I widok uśmiechniętego dzieciaka, najpiękniejszy na świecie.