Czasem tak jest, że ogarnia marazm. Nie pomagają kolejne kawy, człowiek chodzi śnięty i byle jaki... Zupełnie bez powodu łzy stają pod powiekami
I siedzi człowiek wyjadając nutellę łyżkami i powtarza sobie, że czas się zebrać w sobie i wziąć za robotę. Ale wysiłkiem niemożliwym do podjęcia wydaje się wstanie z krzesła, nieosiągalnym wyzwaniem wyjęcie naczyń ze zmywarki, nie wpominając już o jakiejś aktywności umysłowej...
Dni Smuty. Wielkiej, nieubłaganej, i, co najgorsze, nieuzasadnionej.
I co wtedy?
Warto dać sobie luksus popławienia się w takim smutku, nasycić się nim. Chociaż przez chwilę, godzinkę. Dla równowagi.
W końcu nie może być tak, że jesteśmy zawsze szczęśliwi i uśmiechnięci. To byłoby nienaturalne.
"Dla naszego zaś bycia swoim największym przyjacielem niezwykle
istotna jest prawdziwa samoakceptacja w czasie tego subiektywnego bycia
do dupy"