wtorek, 24 września 2013

i will take the sun in my mouth


Kiedy zdążyłam szumnie przywitać jesień budyniem i rozgrzewającą zupą, polubiłam się z cynamonem, imbirem i kurkumą, pokornie przywdziałam rajstopy i zaczęłam się melancholizować muzycznie u Venili; wróciło buńczuczne lato. Odgoniło moje wizje romantycznych spacerów w ciepłych swetrach, wśród babiego lata i złotych liści. W zamian zaproponowało powrót do pikników, truskawek i cydru, i przejażdżek nad jezioro. Nie obrażam się za tę zmyłę, pakuję z powrotem ciepłe gacie na dno szafy i łowię piegi na zapas.


 


Z Mistrzem Drugiego Planu...



A tutaj zarobiony Mistrz Drugiego Planu... Nie ma czasu podciągnąć galotów, trzeba ciągać, pchać, podnosić...



środa, 18 września 2013

there's just this moment


Ugotowałam budyń. Oto niechybnie nastała jesień. Nie pomogło, że jeszcze niedawno z uporem maniaka chodziłam (i trochę jednak marzłam) z gołymi nogami; ani, że wczoraj na targu kupiłam przepyszne truskawki z naszego regionu. Jesień i już.

A poza tym? Codzienność.

Lubię codzienność, nie staram się od niej uciekać, raczej się w niej zanurzam.
Chociaż dni bywają do siebie podobne, czasem czuję się jak w dniu świstaka, mam wrażenie, że nie przestaję wieszać prania, czytać, jak to Lalo gra na bębnie i składać puzzli do pudełka, to i tak mi dobrze w tej zwykłości.
Doceniam momenty takie najzwyklejsze na świecie, kiedy rano spokojnie patrzę na otwierające się oczka i pojawiający się w nich zaraz błysk uśmiechu. Kiedy w domu pachnie pieczonym chlebem. I to, kiedy do tego chleba kupuję świeże pomidory na targu od francuskiego rolnika. Doceniam miłe wieczory przy dobrej kolacji, rozmowie, z książką albo filmem, albo bardziej emocjonujące przy planszówie. Doceniam (dość nieliczne) chwile spokoju, gdy Młodzież śpi, pochłonięta jest klockami, lekturą, albo gdy szaleje z tatą. Doceniam nasz czas spędzony na spacerach bliższych i dalszych. Doceniam wspólne oglądanie kałuż i gołębi. I to, że nie biję rekordów prędkości na trasie praca-żłobek-dom z dzieckiem truchtającym za mną z coraz to nowym żłobkowym wirusem. I doceniam bycie docenioną.

I tak sobie w naszym mikroświecie funkcjonujemy uprawiając w tej codzienności trudną sztukę, co się zaczyna na S.






wtorek, 10 września 2013

where will we be when the summer's gone


Mały, trzydniowy wypad, wyciskanie wakacji do samego końca.
Ruszyliśmy rowerami na północ od Lyonu, do krainy drobnych jeziorek la Dombes. Udało nam się zapakować graty na rowery (łącznie z namiotem!).
Byliśmy też w parku ptaków. Ogromny teren pełen najróżniejszych gatunków z całego świata, robiło wrażenie. Spędziliśmy tam cały dzień (na terenie parku, jak to we Francji, było kilka knajpek z jedzeniem, i oczywiście, miejsca na piknik).

Przysiedliśmy sobie w którymś momencie w spokojniejszym miejscu, by mały rozentuzjazmowany ornitolog zażył drzemki. I gdy przechodząca obok para zrobiła jakieś pięćdziesiąte zdjęcie spacerującemu pawiowi (każde z nich robiło swoim aparatem), pomyślałam sobie, jak bardzo typowe jest ostatnio oglądanie świata przez obiektyw aparatu (lub komórki). Trzeba przyznać, że dość mocno ogranicza to wizję, nie tylko w dosłowny sposób. Sami tworzymy sobie w ten sposób jakąś barierę między nami a światem, odgradzamy bezpiecznym ekranem.

Tak mocno skupiamy się na pozornym łowieniu wspomnień, że zapominamy o autentycznym przeżywaniu tego, gdzie jesteśmy i co robimy tu i teraz.

Efektem są tysiące kiepskich zdjęć i nudnych filmików, których nikt potem nie chce oglądać, brak faktycznych wspomnień, obrazów dźwięków, czy zapachów w głowie. Szkoda tak na własne życzenie pozbawiać się wspaniałych doznań...















czwartek, 5 września 2013

powrót


Wróciliśmy z wakacji, w Polsce dane nam było zażyć prawdziwie wolnego czas, wiwat dziadkowie!

Jak dobrze było wyruszyć na wycieczkę tylko we dwoje, jak miło było wyjść tylko z torebką, a nie z torbą pełną dzieciowych gadżetów, wypić kawę bez zerkania, czy ta podejrzana cisza nie oznacza że młodzież weszła na stół, pobujać się w hamaku, wyjść wieczorem na piwo... Wszystko to ze świadomością, że dziecię zaopiekowane i szczęśliwe.

W Lyonie ciągle lato, o zbliżającej się jesieni przypominają tylko chłodne poranki i nieodparta ochota na zupy. Poza tym niebo błękitne, przyjemne 27 na plusie. Jeszcze nie widać tej nostalgii charakterystycznej dla polskiego września.
Trochę za tym tęsknię, za charakterystycznym zapachem opadających liści, przekwitających kwiatów, za babim latem, słońcem ciepło-bladym już nie opalającym...
Ale nie obrażamy się przecież na miłe 27. Korzystamy póki się da.