Maj we Francji był tak brzydki, że czerwiec (i wreszcie ciepło) pojawił się zupełnie nieoczekiwanie. Nagle skończył się sezon na szparagi (grillowane,chrupiące, polane oliwą i skropione cytryną... Albo z makaronem, z łososiem, z jajkiem...), truskawki już smakują truskawkami, słodkie, soczyste, rozpływające się w ustach. Pomidory wreszcie pachną, do najlepszej kanapki świata, czyli świeżego chleba z masłem i pomidorem.
Wielogodzinne rowerowanie z rymami tłoczącymi się po głowie. Czytanie na trawie (ukradkiem, gdy Mały Człowiek zajmie się rwaniem trawy albo swoją książeczką).
Ciepłe, tak długo jasne wieczory nad rzeką. Skóra pachnąca słońcem. Dużo piegów.
swietnie!
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia...
OdpowiedzUsuńoch tak, szparagi (ostatnio w szynce szwarcwaldzkiej, zapiekane, maczane w jajku na miękko:) no i pomidory! Gdy są takie pachnące nic więcej nie jest potrzebne:)) Cudownie wyglądasz. Promieniejesz! Trudno nie wspomnieć o tych pięknych butach:)))
OdpowiedzUsuńAkurat byłam w maju we Francji i praktycznie przez cały nasz pobyt padało, zresztą tak, jak w Polsce. Cudowne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńUwielbiam oglądać Twoje zdjęcia :)).
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia Lyonu, a szczególnie nr 4. Pozdrawiam z Prowansji :)
OdpowiedzUsuń