Masyw Vercors. Piękne skały, wodospady, zapierające dech widoki. Wiatr.
Pojechaliśmy tam na dwa dni. Pochodzić, pooddychać, nacieszyć oczy i przetestować dzieciowy duet w warunkach namiotowych. Sprawdziło się.
Oczywiście nie ma mowy o jechaniu pod namiot z dwójką bez samochodu, ilość rzeczy do zabrania nas przeraziła (a i tak zapomnieliśmy o paru istotnych drobiazgach).
Można by się zastanowić, czy gra jest warta świeczki, po co włóczyć dzieciaki, zaburzać im rytm... No i koronne, "co to dziecko użyje". No właśnie. Już kiedyś pisałam o tym, że wychodzimy z założenia, że dziecko jest pełnoprawnym członkiem rodziny. Pełnoprawnym członkiem, a nie jej jądrem, dlatego uważam, że nie trzeba całego swojego życia koncentrować wokół dziecka. Zresztą wcale dziecku nie wychodzi na dobre taka totalna koncentracja tylko na nim.
Wcielamy tu w życie dość wyświechtane powiedzonko o tym, że szczęśliwi rodzice, to szczęśliwe dziecko. Co w naszym przypadku niekoniecznie sprowadza się do wyskoczenia na kawkę czy do fryzjera raz na jakiś czas. Po prostu robimy to, co lubimy, i spędzamy czas w naszym stylu, a dzieci są przy nas. To jest nasze rodzicielstwo bliskości, czyli bycie blisko podczas różnych "naszych"- a nie typowo dziecięcych aktywności. Dzieciaki wtedy tez nasiąkają różnymi pasjami i nie zyskują wrażenia, że są pępkiem świata. Niemowlak jest zadowolony, bo rodzice są tuż obok, dostępni i zrelaksowani, a to czy w domu czy poza nim, ma mniejsze znaczenie. A dwulatek w takich okolicznościach odkrywa zupełnie inne rodzaje zabawy, uczy się mnóstwa nowych rzeczy i zdumiewa kreatywnością i tzw grzecznością.
Podsumowując, warto. Dla wszystkich, małych i dużych.
Bardzo mądrze napisane! Dobrze jest przyzwyczajac dzieci, że robimy coś dla siebie, są wtedy mniej egoistyczne, ale również mniej sfrustrowane, bo wiedzą że inni ludzie też są ważni i mają potrzeby. Czytałam gdzieś że dzieci 'pępki świata" są tak naprawdę mniej szczęśliwe i chyba coś w tym jest! Szacun że dajecie radę, ja nauczyłam moje maluchy, że mama potrzebuje czasu na kąpiel, mycie i układanie włosów (w sensie gdy jestem z nimi sama) i grzecznie mi asystują. bo przyzwyczaiły się że mama tak robi.trochę mniej imponujące osiągnięcie niż szwendanie się z dziecmi po górach, ale i tak czuję się jak miszcz, gdy synek grzecznie pakuje się do kojca z walizeczką pełną książek, bo mama musi isc do łazienki ;)
OdpowiedzUsuńRuby, takie małe, codzienne sukcesy są szalenie istotne, wiem coś o tym;) Taka chwila w samotności w łazience, to jak weekend w spa:D Człowiek wychodzi odświeżony, wypiękniony i prawie że można się stęsknić za dziećmi;)
UsuńTo prawda.. chwila w łazience zyskuje na wartości z każdym nowym dzieckiem w domu :)
UsuńBajeczne zdjęcia! Zazdroszczę organizacji! Mnie namiotowe wypady z dziećmi nieco przerażają, ale może to tylko kwestia tego, by się przemóc i spróbować? :)
OdpowiedzUsuńw ostatnim akapicie swojego tekstu napisałam dokładnie to, co jest w mojej głowie :) zgadzam się z każdym słowem! :)
OdpowiedzUsuńnapisałaś*
Usuń