Dzieci, jak to zwykle w weekend, obudziły się o świcie, jak skowronki,
gotowe do podboju świata, dobierania się do routera, zjadania
książeczek, pierwszych prób podbierania kosmetyków mamy (to młodsza) oraz
układania puzzli o porach roku, jeżdżenia na czołgu (paczka pampersów),
twórczości artystycznej (to starszak). Za nic miały walentynki w dniu
poprzednim, oraz urodziny rodzicielki.
Wzięliśmy towarzystwo do łóżka, licząc naiwnie na uszczknięcie jeszcze pół
minutki półsnu... Cóż z tego, kiedy trzeba było przynosić daktylki (na poranny
Wielki Głód) oraz picie, odsikiwać, przytulać, pilnować, żeby kokosząca się
młodzież nie spadła z łóżka, wyjmować z buzi nielegalne przedmioty w funkcji
gryzaka, robić zjeżdżalnie z nóg... Itd.