Nie znosiłam ich. I nie sądziłam że to się kiedykolwiek zmieni.
Okazuje się jednak, że w okolicach czterdziestki jedni kupują Lamborghini, a inni odnajdują nieoczekiwaną przyjemność w myciu łazienek na początek weekendu.
Złapałam się ostatnio na tym, jak zmienia mi się nastrój, gdy wychodzę, zwycięska, zdejmując gumowe rękawice.
Otoczenie wpływa na nastrój. O tym wiem od dawna, i nie dyskutuję. W uporządkowanej, nie zagraconej przestrzeni lepiej mi się myśli, mam więcej cierpliwości, skupienia, no i ogólnie jest po prosu dobrze przebywać, to oczywiste.
Jednak zawsze było mi na to szkoda sobót. Oczywiście teraz też nie jest tak, że każda sobota to u mnie obowiązkowe porządki, absolutnie nie. Czasem sobota oznacza pracę, a czasem sobotnie wycieczki wygrywają z tą sprzątaniową rutyną. Ale gdy już jest tak, że z różnych względów weekend spędzamy bardziej domowo, to solidne sprzątanie w sobotę wpisuje się idealnie, jako jeden z elementów tego dobrego, domowego weekendu. Pokrzykuję na dzieciaki, żeby brały się do roboty w swoich pokojach, po czym zakładam słuchawki, włączam audiobooka i ruszam do roboty.
Nie wiem, może to jest kwestia tego, że jest to stosunkowo mało skomplikowane, nie ma trudnych relacji międzyludzkich, nie wymaga podejmowania decyzji, odpowiedzialności i analizy. Po prostu sprzątam, odkładam rzeczy na miejsce, wyrzucam śmieci, czyszczę brudy.
I po chwili mam efekt, natychmiastowy, zauważalny, konkretny, satysfakcjonujący estetycznie. Proste i skuteczne:)
Potem już mogą wjechać kolejne zimowe rytuały, czyli spacerek po pobliskim lesie, albo chociaż okoliczny miejskim wąwozie. Rosołek, płyta winylowa, herbata i ciacho. Prosty człowiek ze mnie.