Dlatego z tym większym zachwytem powitaliśmy baśniowe płatki sypiące się z nieba pierwszego noworocznego wieczoru.
A następnego dnia wędrówka, klasycznie, na Połoninę. Prosto w świat prosto z Narni. W świat tak piękny, że aż nierealny. Zaczęło się, gdy tylko wyszliśmy z wioski, wokół nas drzewa okryte białym puchem i góry, przyprószone białością przed nami. I tak sobie szliśmy, w coraz to nowych zachwytach, bo ten krajobraz, śnieżno drzewny zmieniał się z każdą chwilą.
I gdy wydawało się, że już naprawdę no, bajka prawdziwa, to wtedy wyszliśmy z lasu. I odsłoniły się góry, jak malowane, na tle kłębiących się z rozmachem chmur. Do tego słońce, przechylając się powoli ku zachodowi, prześwitywało gdzieniegdzie, oświetlając pojedyncze góry jak pomarańczowawy reflektor, co sprawiało, że co chwilę pokrzykiwaliśmy z zachwytu. Wracaliśmy w dół, z tym słońcem coraz niżej i tym najprostszym, najszczerszym zachwytem w sercach.
Kolejne dni to narty i dalsze spacery, ale już bez tej uczty widokowej. Wiecie, ja lubię Bieszczady nawet skąpane w szarości i deszczu, ale jednak takie czyste piękno, to czyste piękno;)
nie wiem, który raz już siedzą na tym kamieniu przy wejściu na Przełęcz Orłowicza |
Bardzo lubuję się w tej noworocznej symbolice w zimowych górach.
Ten nowy początek, cały lśniący w świeżej bieli, z wędrówką, z
widokami. Z zimnem i słońcem.
Jest ten przesąd o początku
roku, determinującym to, jak będzie wyglądało kolejne dwanaście
miesięcy. Osobiście uważam, że nie chodzi tu w żadnym razie o jakąś
prostą, dosłowną wróżbę. Dla mnie, to bardziej kwestia życzeniowości,
ustawienia sobie w głowie kierunku i ogólnych priorytetów, a te w takich
okolicznościach ustawiają się same.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za spędzony u mnie czas i każdy komentarz. Jeśli spodobał Ci się ten post, będzie mi miło jeśli go zalajkujesz / udostępnisz:) Pozdrawiam!