Oto za nami kolejny deszczowy weekend. Kolejny deszczowy, po pięknym i słonecznym tygodniu. Irytujące to dość, bo cierpią na tym nasze plany wycieczkowe.
Ale trzeba przyznać, że taki lekko listopadowy klimacik ma swój urok. Gdy tak szumi jednostajnie za oknem deszcz i gwiżdże wiatr, przyjemnie się spędza czas w domu. Pogrążylibyśmy się w całkowitym lenistwie przepełnionym książkami (Wyspa łza na zmianę z Pratchettem), filmami ("Witaj w klubie" wreszcie, serial True Detective, Teoria wszystkiego), muzyką (Nat King Cole, Możdżer, Pink Floyd, Portishead, Sting..), pysznego jedzenia (rewelacyjne grzanki nasączone białym winem z szynką z bayonne, serem morbier i cebulą, pierwsze szparagi, fondue i niezawodny rosołek), gdyby nie parka nieletnich, na których energię deszczowe klimaty nie mają wpływu, i których zabraliśmy na przejażdżkę nad rzekę. Akurat, żeby złowić trochę słońca, zanim na dobre schowało się pod deszczowymi chmurami, odetchnąć świeżym, wilgotno zielonym powietrzem (i zmęczyć towarzystwo, które grzecznie padło wieczorem).
Skąd ja to znam ;).
OdpowiedzUsuńPiękna bluzeczka :D!!!
Te grzanki zadziałały mi na wyobraźnię. O 2:30 w nocy, cholera :)
OdpowiedzUsuń