środa, 9 grudnia 2020

Nie tylko dzwoneczki, czyli jak żyć w grudniu


Zaczęło się. Rozhulało się wręcz konkretnie

Internet pęka w szwach od prezentowników, zdjęć z pięknych świątecznych przygotowań, zdjęcia puchatych swetrów, skarpet w reniferki, migającymi światełkami. Czas chyba największego rozdźwięku między internetami a rzeczywistością. W świecie wirtualnym wszyscy od pierwszego grudnia nucą sobie sympatycznie świąteczne piosenki, ich wysprzątane domy przystrajane są pięknymi ozdobami, ich dzieci ubrane w białe wełenki, a oni (ci wszyscy) nie mają nic do roboty poza fikuśnym przystrajaniem pierniczków. Nikogo nie dotknął kryzys ani pandemia, wszyscy są zbyt zajęci zapalaniem świeczek o zapachu cynamonu.

I niby wiemy wszyscy że to kreacja. Niby wiemy, że ściema i że te piękne obrazki mają po prostu robić kasę (a poza tym to też naturalne, że wszyscy staramy się robić raczej ładne zdjęcia). Ale sączy się ta okropna doskonałość i słodycz jak miód po palcach i ani się spostrzeżemy a ręce się całe lepią, i podłoga też. I przytłacza to wszystko, co w kontekście roku bieżącego jest szczególnie okrutne.

I tu wkraczam ja, cała potargana, w chaosie i w asyście mojego równie chaosiastego potomstwa, by przekonać Was (i siebie), że naprawdę nie musimy od 1 do 24 grudnia snuć się na świątecznym haju, odurzeni magią świąt i upojeni pierniczkowym zapachem.

Bo nawet w świątecznym uniesieniu wciąż trzeba pracować, odrabiać lekcje (i pilnować te zdalne), składać skarpety i wycierać gile. Klocki lego, mimo jednorazowej akcji sprzątania przed mikołajem wciąż boleśnie wbijają się w stopy. Moja racja jest mojsza w wydaniu rodzeństwa nie traci na intensywności, wręcz się nasila napędzana emocjami.

Nie jestem cynikiem, daleko mi do tego. Sama daję się ponieść. Ba, łapię się na proste chwyty wełnianych rękawic z warkoczowym splotem, przeklikuję te wszystkie piękne, nierealistyczne prezentowniki i wzdycham, że z takim lnianym obrusem to by jednak zupełnie inaczej wyglądała kuchnia, a przy okazji cała nasz rzeczywistość około posiłkowa. Na pewno śmialibyśmy się wesoło miło rozmawiając o kulturze i sztuce, zakąszając karczochem i zerkając na wysprzątany blat kuchenny. Wszystko to jak tylko ten obrus lniany...

A potem schodzę na ziemię. Do życia.

A w nim wciąż walczę z bałaganem, jednocześnie pracuję i rozmawiam z Wilczkiem o kostkomeduzie śmiercionośnej oglądam pięknowe lysunki Pirata (pociąg) i słucham pieśni o Dziadkuuuu do Orzechóww wykonaniu Iskry. W międzyczasie ogarniamy zdalne nauczanie. Codziennie przytakuję, gdy podniecone szepty zwierzają mi się jak to już się nie mogą doczekać świąt mamo. Załadowuję/rozładowuję pralkę nalewam picie nie-do-tego-kubka-chciałem-buuuuuuu, robię kanapki, podaję syropki. Odpowiadam na (lub zadaję) zajebiście ważne pytanie... "co dzisiaj jemy?". Regularnie doprowadzona do ostateczności zapowiadam wtargnięcie z miotaczem ognia do pokoju dzieci.  Biegają, tupią, roznoszą playmobile i wycinanki, kłócą się o pierdoły i z pierdół zaśmiewają. Przytulają znienacka najmocniej, przy okazji rąbiąc łokciem w brzuch.

Życie. A ja, w zależności od ilości snu i stresu pokrzykuję jak ostatnia zołza, albo łzawo się uśmiecham.

A w kwestii atmosfery świątecznej? Powoli ją sobie dawkujemy.

Codziennie piszę im zadania do kalendarza adwentowego. To oczywiście piękne, mieć taki kalendarz przygotowany od A do Z już w listopadzie, może są takie rodziny, które są w stanie zaplanować wszystkie adwentowe aktywności na parę tygodni wstecz, ale my nie. Dlatego karteczki piszę wieczorami (albo rano), i gdy dzieciaki się budzą znajdują nową karteczkę co rano. "Drogie dzieci... Czasem to po prostu dzień bycia miłym dla siebie, czasem pieczenie pierników, czy robienie ozdób, a czasem zadzwonienie do babci.

Codziennie wieczorem czytamy Tajemnicę Bożego Narodzenia Josteina Gaardera. Już kolejny rok, znają to doskonale, ale tu chyba właśnie chodzi o tradycję, więc inne świąteczne książki zostawiam na popołudnia, albo na po świętach.

Mamy parę żelaznych punktów - pieczenie gryczanych ciasteczek dla Mikołaja, zbieranie szyszek i gałązek w lesie do ozdobienia domu, coroczna wyprawa po nowe bombki. Klejenie łańcucha. Parę dni przed Wigilią ubieranie choinki do trzeszczącej płyty Piotra Kaczkowskiego - włączamy ją raz w roku, właśnie przy tej okazji.

I nie trzeba więcej. Trzeba się dużo przytulać. Trzeba wwąchać się w zapach drzew iglastych w lesie. Trzeba się wyluzować, być razem i znaleźć swoją własną esencję.

 










 

11 komentarzy:

  1. ❤❤❤❤❤❤❤
    Moje życie! Jak zawsze opisujesz je tak dokładnie.i ze szczegółami jakbyś była nie tylko w moim domu, ale również w mojej głowie �� Od lat niezmiennie zadziwia mnie to zjawisko ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dokładnie te same odczucia. Chciałam napisać podobny komentarz pod ostatnim postem, ale trochę mi głupio było, nie chciałam wyjść na psychofankę. Czytam Odpoczywalnię od mniej więcej 10 lat, od czasów szafiarek - już wtedy czułam, że jesteś moją bratnią duszą. Z biegiem lat dom wypełnił nam się dziećmi i jeszcze bardziej miałąm ochot1ę przybić Ci piątkę - "mam tak samo jak Ty"! I listy od Mikołaja w tym roku również piszę wieczorem - choć w planach miałam piękny instagramowy wręcz kalendarz. Pozdrawiam umorusana mąką!

      Usuń
    2. Haha! Dzięki dziewczyny:D
      Miło jest wiedzieć, że jest nas więcej:))

      Usuń
  2. Ja też walczę z bałaganem. Piękne foteczki. Nadają się do albumu rodzinnego. Pozdrawiam!^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na pewno do niego trafią, pewnie za jakieś dwa lata, bo nie mogę nadgonić obsuwy w wywoływaniu zdjęć;)

      Usuń
  3. Samo życie 🤣!!! Też nie wyrabiam, choć napierdzielam jak mały samochodzik od świtu do późnej nocy. Gdy w lipcu rezygnowałam z pracy, oczami wyobraźni widziałam ten raj jaki miałam mieć od września. Cisza, spokój, czas na spokojne dopieszczanie mieszkania, nauka gry na ululele, szycie firaneczek, poduszeczek i nadrabianie zaległości książkowych!!! Błeheheheee... naiwniara ze mnie. W zasadzie nic z tych rzeczy się nie dzieje.
    Grudzień wzbudza we mnie pragnienie magiczności... Próbuję więc ją stworzyć... Idzie mi jak po...grudzie 🤪... dużo jest zgrzytów, fochów i nieporozumień, ale jedziemy z tym świątecznym koksem do przodu... wiem, że jak zawsze pozostaną po tym, tylko miłe wspomnienia 😊.

    Pozdrawiam Was serdecznie 😘!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justynka, jeszcze będzie normalnie, jeszcze pograsz na ukulele!!
      Powodzenia z tym świątecznym koksem:D

      Usuń
  4. Czekam zawsze z niecierpliwością na Twoje posty.Pięknie piszesz o codzienności.Tak właśnie jest-bez lukru.Życzę spokojnych,serdecznych,miłych Świąt Bożego Narodzenia wśród przyjaznych,kochających ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bardzo dziękuję za te słowa:) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Jak to wszystko pięknie opisane... Trafione "w punkt"... Talent humanistki po Mamie? A czy autorka bloga planuje napisać jakąś powieść? Chętnie kupię kilka egzemplarzy! WSZYSTKIEGO NAJZDROWSZEGO!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! A powieść, kto wie, może na emeryturze:D Pozdrawiam:)

      Usuń

Dziękuję za spędzony u mnie czas i każdy komentarz. Jeśli spodobał Ci się ten post, będzie mi miło jeśli go zalajkujesz / udostępnisz:) Pozdrawiam!