Ale tak to już jest chyba, że czasy zawsze są jakieś... My żyjemy w puchu tak naprawdę od dłuższego czasu, o ciężkich czasach słyszymy, że były kiedyś, albo są aktualnie gdzieś daleko. Wojny, klęski, kryzysy... Mimo wszystko, wciąż znalazłoby się (bez trudu) gorsze miejsce i czas do życia.
Myślę, że warto to zauważyć, i nauczyć się zauważać, że w gruncie rzeczy nasz czas i nasze miejsce to wygrany los na loterii.
A tymczasem, niezależnie od pandemii i polityki, nasze życie trwa właśnie teraz.
Słońce budzi nas (coraz później) rano, niezależnie od liczby dziennych zachorowań.
Drzewa gubią liście nie zważając na decyzje rządu.
Złota polska jesień właśnie powoli i majestatycznie zmienia się w polską listopadową szarugę, jak co roku, bez względu na to czy Polska jako taka kwitnie czy gnije.
Wciąż można sobie głęboko pooddychać na spacerze. Dziecięce rączki przytulają się wciąż z tą samą, niezmącona ufnością. Muzyka w głośnikach nie straciła na cudowności. Małe błyski cudowności wciąż są, wciąż tak samo cudowne.
I trochę mnie to trzyma w równowadze, powiem Wam. Miałam przez jakiś czas taki przeświadczenie, że może należy być nieustannie wkurwionym i wciąż się zamartwiać, że może nie wypada skupiać się na niczym , co odrywa nas od aktualnej sytuacji.
Ale, wiecie, zadręczenie się jeszcze nikogo i niczego nie uratowało.
Dlatego, dbam o siebie, buduję sobie własny, prywatny azyl, opiekuję się sobą i moją rodziną, bo taki stan może potrwać jeszcze długo, i doprawdy to nie jest powód, by zawiesić na kołku życie jako takie.
Dlatego, na życiu właśnie koncentruję się bardzo ostatnio. Życie nasze prywatne jest najlepszą odtrutką na nieprywatną rzeczywistość.
Pozwalam sobie częściej, na moje guilty pleasures - poczytuję wczesną Musierowicz, słucham Montgomery i ASMR.
Dobrze się karmię, dla ciała i duszy - dużo warzyw, strączków i kasz, domowe frytki z camembertem, makaron z leśnymi grzybami, zakwas z buraków, sok malinowy, różne ziółka, dobry chleb, dobra oliwa, dobre czerwone wino.
Ćwiczę jogę, niedługie praktyki, rano na rozbudzenie i wieczorem na rozluźnienie.
Spaceruję, jak Kierkegaard normalnie.
Ćwiczę z Chodakowską. A ostatnio, ponieważ mi się trochę znudziło, odkryłam dance-workout. Czyli tańczę sobie, co zresztą wpływa dodatkowo pozytywnie, bo z tańcem byłam mocno związana bardzo długo i jest to coś, co zawsze dawało mi mnóstwo radochy. A do tego dochodzą potreningowe endorfiny i spalam te sery i makarony.
Praktykujemy intensywnie lasoterapię. Bo las czystym dobrem jest. I wydychamy stres, a wdychamy sobie ten mglisto - grzybowy, leśny zapach, oczy nabłyszczamy szczęściem, relaksujemy pospinane ciała, a całość zapijamy herbatą z termosu.
W niedzielę, po spacerze, często odpalamy rzutnik.
Miewam dni dresa owiniętego w koc, ale na ogół zwracam uwagę co na siebie zakładam. Ładne i dobrej jakości ubrania robią mi dobrze po prostu. Fajnie jest założyć sukienkę i wełniany sweter do pracy zdalnej, fajnie jest mieć pomalowane usta pod maseczką.
Dużo, dużo się przytulamy.
Dbamy o rytuały, nasze małe, rodzinne. W weekendy jemy jajko na miękko na śniadanie, a potem pijemy kawę. Popołudniami zasiadamy z herbatą i muzyką w salonie. Wieczorami czytam dzieciakom, a późniejsze wieczory są dla nas.
Wysypiam się. Uwielbiam moment zanurzenia się wieczorem w lnianej pościeli, w dobrze wywietrzonej sypialni.
Ja wiem, że to banały, zwykłostki i drobiazgi. Ale wiem też, że to właśnie z drobiazgów, zwykłostek i banałów składa się nasze życie.
Wiem też, że joga nie wyleczy covida, spacery nie naprawią naszej sytuacji w służbie zdrowia, a miła wieczorna lektura nie uzdrowi biznesu zabitego przez lockdown. Ale wzmocnieni od środka, mamy zupełnie inne zasoby do zmagań z rzeczywistością. I jest nam troszkę milej, po prostu.
U mnie też Musierowicz wróciła do łask. Po 11 listopada pora na "Noelkę".
OdpowiedzUsuńGdy rozpoczęły się protesty, byłam tym tak przejęta, że nie potrafiłam na niczym się skupić. Te emocje, adekwatne do sytuacji, niszczyły mnie jednak bardzo. Uleczyła mnie nauka zdalna 🙃. Z autystyczną Zośką to istna gehenna. Najpierw 4 godziny przed kompem, po południu przynajmniej 2 godziny odrabiania lekcji. Moje rozkojarzone dziecko nie jest zbyt skore do współpracy. Wchodzę na wyżyny cierpliwości, aby zachować zimną krew, gdy po jednej wykaligrafowanej literce robi swoje dygresyjki. I tak, bez wykształcenia pedagogicznego, stałam się nauczycielką dziecka autystycznego. Teraz wiem już z pewnością, że decyzja zrezygnowania z etatu była dobra. Jeśli Zośką w końcu zakuma, jak się łączy litery, to będzie to tylko moja zasługa!!!
OdpowiedzUsuńLas... odwiedzamy go w każdy weekend. Tam dochodzę do równowagi.
Pozdrawiam Was serdecznie 😘!!!
Ja wrócilam do "Przystanku Alaska". Bardzo polecam. Bardzo dobry plasterek.
OdpowiedzUsuńI przeczytałam jeszcze raz "Odpoczywanie". Działa równie kojąco.
O rany, miało być :"Odpoczywalnię " !
UsuńTęsknię za galeriami sztuki. Oj, jak bym sobie pooglądala obrazy. I za koncertem z energetyczna muzyka.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że za lasem tęsknić nie muszę, że otwarty.