piątek, 17 lipca 2020

ręce w kieszeniach


Jak tylko mogę, chodzę do pracy piechotą. Jestem Człowiekiem Który Chodzi Na Piechotę. Spacery leczą mi głowę, pisałam o tym zresztą wielokrotnie.)
Idę więc sobie ostatnio swobodnie, słońce nagrzewa asfalt charakterystycznym wakacyjnym zapaszkiem. Jest jeszcze świeżo, po deszczu z poprzedniego wieczoru. Powietrze bzyczy trzmielami. Pachną trawy, rumianki i powoje. I lipy, królowe początku wakacji, odurzają. Ogarnia błogość, beztroska, prawie szukam gumy do grania po kieszeniach.
Łapią mnie zupełnie niepostrzeżenie takie nostalgie letnie, majaczą się obrazki.



Truskawki ze śmietaną, jedzone z emaliowanej miski na działce.
Krzywe, podwiędnięte wianki ze stokrotek.
Fasolka szparagowa i młode ziemniaczki z kefirem. Groszek prosto ze strączków.
Bąble na brudnych rękach, od fikołków i zjeżdżania po rurze na najwypaśniejszym lubelskim placu zabaw.
Nerwówka rodziców przed każdym wyjazdem na wakacje i pakowaniem koszmarnie wielkich śpiworów, słoików z jedzeniem i namiotu, którego rozłożenie kosztowało wszystkich inżynierskich umiejętności mojego Taty.
Liczenie bąbli po komarach.
Wysysanie czerwonej koniczyny na łąkach.
Niekończące się kąpiele w jeziorze, do całkiem sinych ust.
Wypatrywanie kształtów w chmurach.
Rekordy na skakance i hulahopie, zawody w grze w gumę.

Tęsknię za takim luzem, za rozkosznym nicniemuszeniem.
A tymczasem idę i za chwilę zamykam moje błogie majaki w szufladce z marzeniami i beztroską, i myślę o poważnych i dorosłych sprawach, martwię się, planuję, rozwiązuję problemy i w ogóle jestem obrzydliwie zorganizowana i poważna, uczesana i przezorna...
















O beztroskę staram się popołudniami. I w weekendy. I gdy tylko się da. W lecie najcudowniejsze jest to, że wakacje robią się momentalnie. Poranna kawa na balkonie pachnącym lawendą, popołudnie na lodach nad fontanną, sobota na rowerach, nawet ten spacer do pracy.
W lecie wystarczy kocyk na trawie i głowa idzie na urlop, stresy usypiają kołysaniem hamaka, zmartwienia dają się ugłaskać słońcem.



11 komentarzy:

  1. Powtarzam się,ale jak zawsze pięknie napisane.Rozmarzyłam się.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jestem człowiekiem, który chodzi na piechotę" - mój pan szewc zawsze się dziwi, kiedy oddaje buty do naprawy: "Ale Pani ciacha te buty !",bo ja chodzę proszę Pana, CHODZĘ.
    " Wysysanie czerwonej koniczyny"- gryzlam i wyszłam trawę, ale nigdy koniczynę. Dzięki za podpowiedź, muszę spróbować !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha!
      Koniczyna jest super, słodkawa, swoją drogą muszę pokazać dzieciakom:)

      Usuń
  3. Przepięknie napisałaś Polu, aż się rozmarzyłam... Wspaniałe zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładny ten wpis. Proste słowa złapały cale lato :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też wszędzie chodziłam na piechotę... dopóki Misiek nie zmusił mnie do jeżdżenia autem 🙃!!!
    Ma to jednak swoje plusy... W trakcie jego rozlicznych wojaży, mogę myknąć z dziewczynami w góry 😁!!!

    Pięknie u Was, jak zawsze 😍!!! W codziennym zabieganiu potrafisz wyłapać te wyjątkowe chwile, dające szczęście 😊!!! I zarażasz tym innych (ups... zaraza to nie jest najlepsze słowo w obecnych czasach 🙃).
    Pozdrawiam serdecznie 😊.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie, mobilność samochodowa to mnóstwo plusów!
      pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  6. Piosenki tego Pana jakoś kojarzą mi się z tobą; może chodzi o podobną wrażliwość. Ta pasuje do tego wpisu idealnie;)
    https://www.youtube.com/watch?v=29gOHmidswU
    Pozdrawiam ciepło i pięknego chodzenia życzę!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za spędzony u mnie czas i każdy komentarz. Jeśli spodobał Ci się ten post, będzie mi miło jeśli go zalajkujesz / udostępnisz:) Pozdrawiam!