"Dmucha, plucha, zawierucha, całe szyby stoją w łzach"... Jakoś sobie trzeba radzić z tym nie-czasem między złotem października a światełkami i dzwoneczkami grudnia... Radzić sobie najchętniej pod kocem i z herbatką.
Choć przytulna nieruchawość podkocowa kusi i wzywa, to rozsądek mi mówi, że lepiej jej nie ulegać zbyt mocno. Rozsądek i doświadczenie podpowiadają, że praktykowana zbyt często, bywa bolesna w skutkach.
Zaczyna się zawsze niewinnie. Są miękkie dźwięki z gramofonu, jest ciacho i herbatka, dzieciaki zajęte zabawą w swoim pokoju.
Ale potem pojawiają się te bolesne skutki.
Dla dorosłych - dlatego, że na kanapie, otuleni w te kocyki, świeczki i książki, po prostu tracimy ochotę i energię na cokolwiek innego. Cóż w tym złego, zapytacie. Ano, niestety jest tak, że dorosłość wymaga od nas innych czynności i aktywności. Lepiej mieć na nie energię. A energia pod kocykiem wysącza się jak powietrze z dziurawego balona. Siedzimy zbyt długo i zostaje tylko flak. Chcemy jeszcze więcej kocyków i świeczek, a z hałasów tylko jazz, ewentualnie trzaskanie kominka.
Dzieci na błogą i przytulną domowość reagują zgoła inaczej. Dzieci w tajemniczy sposób wsączają energię, która wysącza się z rodziców. I dzieci kumulują tę energię. Kumulują, by pod wieczór, przeważnie na hasło "idziemy myć zęby" mogła eksplodować w postaci durnowatych i głośnych zabaw, małpich okrzyków, czerstwych żarcików godnych Karola Strasburgera i głośnym rechotem z tychże. A na koniec obowiązkowo paskudna awanturka, czyli ostatni fajerwerk, który można by zobrazować hasłem "gdyby kózka nie skakała..." bo przecież taka głupawa ZAWSZE kończy się wyciem co najmniej jednego dziecka.
Aż za dobrze znamy ten schemat, i ten szok jaki powoduje dziecięca głupawa z zasiedzenia, gdy jest się rozhyggewanym do granic możliwości. Dlatego staramy się do takich sytuacji nie dopuszczać. Albo je minimalizować.
Wychodzimy. Wychodzimy w te posępne mgły listopadowe, przenikające wilgocią zimno i na przekór się tą szarością zachwycamy. Takie wyjścia i zachwyty wymagają oczywiście więcej wyobraźni i kreatywności (niektórzy powiedzą pewnie, że także abstrakcyjnego myślenia) niż bezwstydnie oczywiste piękno maja.
Ale da się, serio!
Spacery w podkazimierskich wąwozach...
I lubelskie spacery...
Nieodpowiedzialna matka hasa, a nieletnia córka opiekuje się młodszym rodzeństwem |
Na wystawie Picassa na zamku w Lublinie
A potem wracamy, wszyscy z właściwym poziomem energii, akurat na chwilę nieruchawości kanapowej.
a ja nie znosze listopada i lubie kocyk z herbatke
OdpowiedzUsuńtym bardziej ze kompletnie nie mam na niego czasu
rytm nadaj szkola i aktywnosci i zycie spoleczne dzieciakow
skauci, urodziny; basen, pieczenie piernikow, teatr dla dzieci, bo polski to raz do roku ;)
ale wyrywam sie czasem sama pobiegac po lesie albo i po gorach i lesie ;)
boskie pierwsze zdjecie i piekna okolica, znalazlabym podobna w moich stronach
no tak, starsze dzieciaki mają więcej swoich spraw i zajęć :)
UsuńTrafione w punkt! Nigdy się nad tym nie zastanawiałam ale coś w tym jest i staram nie ograniczać się pogoda...często jednak słyszę, ze lepiej z dzieckiem nie wychodzić bo mżawka,bo wiatr itd ale o wiele potem lepiej funkcjonujemy po takim spacerze!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja tez to słyszę, ale w naszym kraju, jakby chcieć wychodzić tylko przy ładnej pogodzie, to trzeba by siedzieć w domu przez pół roku;)
UsuńNas listopad rozłożył na łopatki. Jakieś wredne przeziębienie połączone z jelitówką dopadło nas tuż przed moim urlopem, serwując mi wczasy pod kołderką ;P. Już lepiej jest na szczęście. Jutro ponoć ma być słonecznie... zobaczymy, co tam nad rzeką :)!!!
OdpowiedzUsuńKazimierskie wąwozy przepiękne są w każdej aurze, jak widzę :)!!!
Oj... nie zazdroszczę choróbsk... i to jeszcze jelitówa...brr Zdrówka!
UsuńJa czekam już na wiosnę:P Gdyby nie święta w grudniu, już dawno dostałabym depresji.
OdpowiedzUsuńJa też już czekam tak naprawdę, ale to jeszcze trochę, a w międzyczasie też może być miło :)
UsuńJa lubię listopad i to nawet w niepogodzie. Po porządnym wymarznięciu gorąca herbata i koc są jeszcze milsze:D Chociaż dla mnie najtrudniejszy jest moment wybrania się i wyrwania z domowego ciepła, nawet do dojenia kóz nie chce mi się iść, ale idę i potem jestem zadowolona choć z rękami w strasznym stanie przedodmrożeniowego przesuszenia czy czegoś takiego;p
OdpowiedzUsuńDojenia kóz? Masz kozy? Wow!!
UsuńJa tam jestem zdania, że każda pora dobra na wyjście. Dlatego my podobnie choć na krótki spacer w natłoku zajęć przedszkolno-szkolnych znajdujemy chwilę. Od jakiegoś czasu już śledzę tę zależność "mniej energii u mnie = więcej energii u dzieciaków" Dziwny przepływ ;) Piękne Wasze zdjęcia!
OdpowiedzUsuńHehe, dokładnie, nie wiem, jak one to robią z tą energią;)
UsuńPiękne zdjęcia i ten tytuł wpisu taki nastrojowy.Życzę Wam dużo spacerów, słońca i zdrowia w ten jesienny czas! Pozdrawiam, Agnieszka:)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) A tytuł wpisu to Brzechwa:)
UsuńI znowu Listopad się zbliża. Eh...
OdpowiedzUsuń55 year old Structural Analysis Engineer Hermina Burnett, hailing from Shediac enjoys watching movies like Melancholia and Watching movies. Took a trip to Kalwaria Zebrzydowska: Pilgrimage Park and drives a Ferrari 330 TRI/LM Spider. przydatne tresci
OdpowiedzUsuńKażda pora roku jest dobra na spacery. Trzeba tylko dobrze sie ubrać, odpowiednio do pogody. na pewno w listopadzie przyda sie ciepła kurtka i skarpety, suche i ogrzane stopy zapewnią długi spacer na świeżym powietrzu :)
OdpowiedzUsuń