środa, 3 lipca 2013

Pérouges



 
Położone niecałe 40 km od Lyonu, urocze i klimatyczne. Idealne na leniwe popołudnie.
Można przespacerować się po kamiennych ulicach, zjeść słynną Galette de Pérouges, albo dobry obiad (ale tylko w ściśle określonych godzinach. Francuzi nie przyjmują do wiadomości, że ktoś może być turystą albo dzieckiem i nie przestrzegać ich świętych godzin jedzenia. Albo się po prostu nie stosować.) Można zaopatrzyć się w średniowieczne gadżety (całkiem nietandetne i potwornie drogie), uczestniczyć w jednym z licznych średniowiecznych festiwali.
Warto.
 


 



 





 



piątek, 21 czerwca 2013

w górach

 

Udaliśmy się ostatnio na małą wycieczkę.


Alpy jak zawsze zachwycające. Piękne, monumentalne, ogromne. A do tego puste, cudowne jest to, że po drodze w zasadzie nie spotyka się ludzi (a jeśli już, są to pasterze, a nie osobnicy w japonkach z reklamówką i pytaniem "którędy na orlą"). Ponad nami niebo, wokół nas wspaniała przestrzeń.

A dziesięć kilo nas plecach zachwycone wycieczką (najbardziej psami pasterskimi). Myślę, że już załapuje bakcyla...






 Annecy jest uroczym, niewielkim miasteczkiem ze sporym jeziorem, przy granicy ze Szwajcarią. Miły, wakacyjny klimat, trochę lazurowe wybrzeże.







piątek, 14 czerwca 2013

podróżowanie kiedyś i teraz







Trochę z nostalgią wspominam nasze dotychczasowe podróże, kiedy plany było mocno otwarte i elastyczne. To czasy spania pod namiotem gdziekolwiek, mycia się w strumykach albo przypadkowych prysznicach na przypadkowych kortach tenisowych, podróży stopem (teraz może chętniej by się zatrzymywali, kiedyś było na nogi i gitarę, teraz na niepełnozębny uśmiech dziecięcia... no ale przecież nikt nie jeździ z wolnym fotelikiem...), czasy spontanicznych decyzji i łatwych znajomości. Przygody. Zanurzanie się w tamtejszości. Włóczęga po miastach i miasteczkach z luźnym zarysem tego, co chcielibyśmy zobaczyć. I po wioskach i po bezdrożach. Gdy przed śniadaniem pakowało się plecak i składało namiot (chyba, że był bardzo zaroszony), a niektórzy mieli pomysły o śniadaniu na tamtej górze.


Do tej pory w plecakach mieliśmy parę naszych ciuchów, śpiwory, namiot, camping gaz. Teraz jeden plecak stanowić będzie radosny dziesięciokilowy ruszający się ciężar i jego pieluchy. I jedzenie, bo przecież nie będzie jadł zupki z proszku. I milion bodziaków, bo przecież się upaprze tym jedzeniem...
Spontaniczność będzie trochę okiełznana, ramami Głodu i Snu młodzieży.
Przeniesie się intensywność wrażeń w trochę inne miejsca.
Inaczej jest. Nie, że gorzej. Inaczej.



  

środa, 12 czerwca 2013

ja nie chcę wiele, ale nie mniej niż wszystko


Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że najlepsze są proste przyjemności.

Ot taki hamak chociażby. Zwykła szmatka niby i kawałek sznurka przyczepiony do drzewa, a relaks jest doskonały. Błogość totalna.
Do tego dochodzi cisza (przetykana śpiewem ptaków i szumem wiatru), bujanie, słońce prześwitujące przez liście, książka (cudowne wydanie, na cienkim, pergaminowym papierze, co jeszcze wzmaga przyjemność z czytania). I już.










czwartek, 6 czerwca 2013

Drobnych przyjemności c.d.


Maj we Francji był tak brzydki, że czerwiec (i wreszcie ciepło) pojawił się zupełnie nieoczekiwanie. Nagle skończył się sezon na szparagi (grillowane,chrupiące, polane oliwą i skropione cytryną... Albo z makaronem, z łososiem, z jajkiem...), truskawki już smakują truskawkami, słodkie, soczyste, rozpływające się w ustach. Pomidory wreszcie pachną, do najlepszej kanapki świata, czyli świeżego chleba z masłem i pomidorem.

Wielogodzinne rowerowanie z rymami tłoczącymi się po głowie. Czytanie na trawie (ukradkiem, gdy Mały Człowiek zajmie się rwaniem trawy albo swoją książeczką).

Ciepłe, tak długo jasne wieczory nad rzeką. Skóra pachnąca słońcem. Dużo piegów.















wtorek, 4 czerwca 2013

O drobnych i większych przyjemnościach.


Jest taka książka, "Pierwszy łyk piwa i inne drobne przyjemności". To zbiór krótkich tekstów, w których autor, Philippe Delerm, opisuje małe i dosyć nieoczywiste radości życia. Rozsmakowuje się w nich. Pisze np o wybieraniu jesiennego swetra - z miękkiej wełny, który jest namiastką cudownych jesiennych wieczorów przy kominku z grzanym winem. O obieraniu zielonego groszku. O zapachu jabłek w piwnicy, czytaniu na plaży ( i piasku przesypującym się między stronami), o dźwięku dynama rowerowego, o inhalacji pod ręcznikiem.

Czytałam ją sobie ostatnio, w ramach przypominania sobie języka. Czytałam i o ile pierwsze opowiadania podobały mi się bardzo, to im dalej w książkę, tym bardziej te drobne przyjemności wydawały mi się wydumane, jakieś przekombinowane.

I spojrzałam na synka. Właśnie zaśmiewał się całym sobą przy zabawie nakrętką od słoika. Chwilę wcześniej wzdychał z zachwytu jedząc pieczonego buraka. Zaraz będzie piszczał z radości widząc kołyszące się na dworze drzewa, kota sąsiadów i gołębie, a widok taty wracającego z pracy wywoła prawdziwe szaleństwo. Potem pewnie rozpłacze się idąc spać, bo przecież tyle jeszcze do odkrycia, zbadania, spróbowania. Wszystko na 100%

Spędzając czas z dzieckiem, i opisując mu świat, na nowo można odkryć drobne-wielkie przyjemności. Listki na wietrze, słodycz buraka, delikatność dmuchawca. A także noc przespaną bez przerwy i w spokoju wypitą kawę...