Pomyślałam, że przydałoby się może trochę francuskich opowieści...
Wybraliśmy się ostatnio do
Muzeum Miniatur i Kina. Przechodziliśmy obok niego dosyć często, tuż obok można zjeść rewelacyjne naleśniki z kremem kasztanowym lub czekoladowym. Parzące w usta. Doskonałe.
Muzeum kusi zmieniającą się co jakiś czas wystawą miniatur - bardzo realistycznych, niezwykle skrupulatnie wykonanych.
Już podczas naszego poprzedniego pobytu mówiliśmy, że warto by było tam zajść.
Okazało się, że trzy poziomy całego budynku poświęcone są
autentycznym obiektom filmowym. Szczególne wrażenie zrobiła na nas
scenografia z "Pachnidła" - pracownie, sklep z perfumami, fragment targu
na którym urodził się Grenouille... Tysiące buteleczek (wykonanych w
polskich hutach szkła), meble i stroje, wszystko dopracowane w
najdrobniejszych szczegółach. A do tego unoszący się różany zapach.
Kolejne
ekspozycje to stroje i modele z filmów, często dosyć makabryczne (te
zawsze poprzedzone informacją o ich możliwym wpływie na dzieci i osoby
wrażliwe) - przyznam że w pewnym momencie przestały robić wrażenie.
I ostatnie piętra - miniatury. W większości wykonane przez byłęgo architekta wnętrz -
Dana
Ohlmanna. Od rzeźb z zapałek, poprzez miniatury przeróżnych wnętrz
(więzienie, rzeźnia, opuszczony teatr, zakład fryzjerski czy kapeluszniczy, świątynia zen czy pokój hippisa z lat siedemdziesiątych... wszystko z takimi szczegółami, jak gazeta
przy łóżku, pajęczyny, wzory na dywanie, fusy w filiżance herbaty, czy
puszki po piwie), rzeźby w kasztanach, czy orkiestra mrówek w naturalnym
rozmiarze (struny w kontrabasie wykonane z pierwszych siwych włosów
autora).