piątek, 21 marca 2014
gdybym miał łódkę, jakieś żagle, czy coś
Może to ta moja kulistość, a może klasyczny syndrom "marzy mi się niemożliwe na daną chwilę", może pierwsze w tym roku wiosenne wycieczki... Ale chce mi się podróży. Najchętniej dalekiej, z plecakiem i namiotem. Wsiadłabym do pociągu, na statek jakiś, poszwendała...
Ale nie. Teraz trwa czas zamknięcia i zwrócenia się do środka. Czas wyłączenia się ze świata zewnętrznego i totalnego skupienia się na tym wewnętrznym. Na tym, co w środku.
Nigdy jeszcze słowa "dla świata jesteś nikim, lecz dla kogoś możesz być całym światem" nie były tak prawdziwe...
sobota, 15 marca 2014
Annecy
We Francji piękna wiosna. Korzystamy i gdy tylko możemy wybieramy się na bliższe i dalsze spacery i wycieczki.
Ostatnio pojechaliśmy znowu do Annecy. Poprzednio byliśmy tam w lecie, było potwornie gorąco i w sumie jakoś specjalnie samym miastem się nie zachwycaliśmy, bo mury były nagrzane i woleliśmy korzystać z uroków gór i jeziora. Tym razem była okazja docenić samo miasto. Przeurocze, z piękną zabudową. Powstało ono jeszcze w czasach rzymskich, a jego złote lata przypadły na wiek XVI, gdy stało się ważnym ośrodkiem kontrreformacji. Miasto przecinają urocze kanały, nazywane bywa zresztą "alpejską Wenecją".Na jednym z nich możemy oglądać charakterystyczny budynek w kształcie łodzi (podobno jeden z najczęściej fotografowanych obiektów we Francji), który pełnił funkcje siedziby kasztelana, budynku administracyjnego, wreszcie więzienia, a teraz znajduje się tam muzeum.
Czas w Annecy spędziliśmy arcyprzyjemnie, zjedliśmy słynne tartiflettes z tutejszym serem reblochon, przepyszne.
A potem wspaniała sjesta, nad pięknym jeziorem, z obłędnym widokiem, słońcem i boskim, górskim powietrzem...
środa, 12 marca 2014
Luksus, czyli jakość życia po francusku
Natchnęła mnie Asia ze Styledigger.
Napisała o luksusie. Jak zwykle świetnie, jak zwykle dogłębnie analizując temat, i jak zwykle mam podobne zdanie na ten temat. Bardzo polecam przeczytać.
Napisała o jakości życia, o unikaniu bylejakości, o luksusie dla siebie. Podejście bardzo mi bliskie, i bardzo popularne tu, we Francji. Oczywiście będę generalizować.
Luksus często kojarzy się z drogimi ubraniami od projektantów. Mam wrażenie, że często już nazwy domów mody są wymawiany z jakimś nabożnym szacunkiem. Tutaj natomiast logo to po prostu nazwa marki.
O francuskim szyku napisano już chyba tysiące poradników i faktycznie jest on bardzo widoczny. to szyk trochę od niechcenia, w Lyonie szczególnie rzucają mi się w oczy tak wyglądający mężczyźni, i kobiety po pięćdziesiątce. To nie jest wypracowana stylizacja, to strój na zasadzie "wstałem rano, przeczesałem palcami włosy, włożyłem jakieś ciuchy i wyglądam obłędnie". Gdy przyjrzymy się bliżej dostrzegamy, że włosy są doskonale obcięte, buty świetnej jakości, a ciuchy z rewelacyjnych materiałów.
Myślę, że można stwierdzić, że tutaj luksus jest skierowany do samego siebie, nie na pokaz, jest przejawem szacunku do siebie. A Francuzi szanują się i dbają o siebie. Wielopoziomowo.
Są bardzo aktywni, codziennie w parku biegają dzikie tłumy. Do metra, na przystanek, czy po dziecko do szkoły podjeżdżają na hulajnogach. Masowo jeżdżą na rowerach. W zimie co weekend autostrady wiodące w góry wypełniają się samochodami z nartami na dachu, w lecie jeżdżą na trekking.
Słynna francuska kuchnia może i jest pełna kalorycznych bagietek, croissantów, tłustych serów i wina. Ale je się tez mnóstwo ryb i owoców morza, a mięso raczej nie w formie kotleta z grubą panierką. Pieczywo kupuje się w niewielkich piekarniach, gdzie wszystko wypiekane jest na miejscu ( i to w tradycyjny sposób), a do wszystkiego jest mnóstwo warzyw, do nabycia na bardzo popularnych targach, od prawdziwego francuskiego rolnika z ziemią za paznokciami. Na targu zresztą można tez kupić trufle, za jedyne 900 euro za kg. I ktoś je prawdopodobnie kupuje... Zdecydowanie można poczuć się luksusowo. Ale generalnie liczy się to, że kupujemy i będziemy się karmić czymś, co ktoś bardzo konkretny dla nas wyhodował, wypiekł, złowił (czy zebrał z pomocą swojej świni...)
W ciągu tygodnia pracują do późna, co nie jest korzystne dla życia rodzinnego. Ale za to nadrabiają w weekendy. Potrafią wspaniale odpoczywać. Czytają dużo książek, mnóstwo osób gra na instrumencie, czy śpiewa. Wycieczki, spacery, przeróżne parki, pikniki, zabawy na świeżym powietrzu - wszędzie jest pełno francuskich rodzin. I wszystkie te miejsca są świetnie do tego przystosowane.
Kupują samochody po to, żeby nimi jeździć, a nie imponować. Samochód jest od jeżdżenia (a zderzaki od zderzania, co widać zwłaszcza przy parkowaniu równoległym), ma wartość użytkową, a nie jest przedmiotem kultu.
Dbają o estetykę. Przeurocze francuskie miasteczka bez jaskraworóżowej blachodachówki, ulice bez krzykliwych reklam, dość jednorodne elewacje budynków... A ładne otoczenie ogromnie wpływa na ogólnie pojętą jakość życia.
Oczywiście nie jest sielankowo i idealnie, o czym pisałam tutaj.
Jest też sporo ortalionowych dresów i mocno nażelowanych włosów. Mc Donald's cieszy się sporą popularnością, przedmieścia są zabudowane szkaradnymi blokowiskami, a wielkie centra handlowe codziennie (w weekendy też) wypełniają miłośnicy sieciówek.
Są chyba jednak świadomi (niektórzy aż za bardzo...) i bardzo dumni z tego la vie à la française. Myślę, że warto brać przykład i podarować sobie odrobinę luksusu po francusku.
niedziela, 9 marca 2014
waiting for you to hear my song
Nie, jeszcze nie urodziłam...
Zaczyna się ten okres, kiedy każdą rozmowę rozpoczynam tym tekstem.
Zaczyna też docierać do mnie, że śmiesznie krótki czas dzieli mnie od bycia Mamą Dwójki. Zaczynam ogarniać temat wyprawkowy, zaglądam do pudełek z maleńkimi ubrankami jak dla lalek i te z autkami zastępuję kokardkami, falbankami i bufkami (ale niekoniecznie kolorem różowym). Cieszę się z tej niewielkiej różnicy wieku, tego, że nie zapomniałam jak wygląda obsługa noworodka, z oszczędności na wszystkim, czego się nie pozbyliśmy myśląc właśnie o Numerze Drugim. I z dwuosobowej przyczepki rowerowej... Wiosna pełną gębą, już czekam na mniejsze i większe przejażdżki.
środa, 26 lutego 2014
pierwszy piknik
I zaczęło się. Zakwitły forsycje i krokusy, czas ruszyć w drogę.
Chcieliśmy pojechać trochę dalej (i wyżej), ale uznaliśmy, że lepiej nie ryzykować porodem w Alpach... Tak czy inaczej, byliśmy pod wrażeniem. Godzina drogi wystarczyła, by znaleźć się trochę ponad światem, żeby trochę powgapiać się w ten świat jeszcze wyżej, nasycić uszy cichym i miarowym brzmieniem własnych kroków.
Spędziliśmy tez błogie chwile na kocu, delektując się pierwszym w tym roku piknikiem. Słońce przygrzewało, wietrzyk delikatnie powiewał, a świat pachnąc obłędnie i brzmiąc ptasimi trelami budził się do życia.
niedziela, 23 lutego 2014
tęsknoty
U schyłku tej ciąży chyba mniej niż poprzednio delektuję się stanem błogosławionym.
Wtedy pisałam o usprawiedliwionym lenistwie, gdy organizm i tak wykonuje najniezwyklejszą i najwspanialszą pracę na świecie - tworzy życie. Dobrze mi było, upajałam się samym byciem w ciąży, nie mogłam napatrzeć na mój doskonały, kulisty kształt...
Tym razem, gdy tylko mogę też staram się sobą napawać. Słucham siebie, zachwycam dwoma bijącymi we mnie sercami.
Ale i tak jakoś mam ochotę na tatara. Sushi. Albo ostrygi z dużą ilością wina.
Szpilki bym założyła.
Tęsknię za pomalowaniem paznokci bez zadyszki i kopniaków w żołądek.
Za rowerem tęsknię.
Za imprezą konkretną. Z wódką.
Za tańcem do utraty tchu.
Za głośnym koncertem.
Za spaniem na brzuchu.
I, chociaż wiem, że może być trudno, to tak strasznie już tęsknię za tym maleństwem, prawie gotowym.
wtorek, 18 lutego 2014
...dzieści
Nazbierało się tych świeczek na torcie. Trochę głupio w sumie, ledwo się zmieściły... Ale nie codziennie zmienia się 2 na 3...
Zwłaszcza teraz, kiedy przemijanie i upływ czasu przywołuje raczej miłe skojarzenia -w końcu wraz z upływem czasu Nowe Życie we mnie jest coraz bardziej gotowe na przyjście na świat. A drugie, Młode Życie rośnie, odkrywa, uczy się.
Podsumowania i bilanse niby robiłam, ale chyba trochę pro forma. Nigdy nie byłam typem, który nie ma czasu zastanowić się nad życiem i nagle budzi się na emeryturze z myślą, że "w sumie to inaczej chciałem przeżyć to życie". Szczególnie teraz, w tym ultra macierzyńskim okresie, takie myślenie o życiu, o sensie, o marzeniach jakoś mnie często dopada.
I tak sobie podsumowuję różne moje wybory i porównuję do tego, co sobie wyobrażałam w tzw młodości durnej i chmurnej. Nie wyjechałam co prawda na misję do Afryki, ale jest dobrze, bo (jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi) mam na co dzień poczucie sensu po prostu.
Trochę tylko dziwnie już nie mieć dwudziestu-kilku lat...
A poza tym, no cóż... W krzyżu łupie, nogi bolo, zgaga pali...
Subskrybuj:
Posty (Atom)