
Nie było mnie trochę, korzystałam z cudownego czasu bez połączenia ze światem. W namiocie, z plecakami, w górach i nad oceanem. W słońcu prześwietlającym. W drodze. Ze sobą, bardzo ze sobą.
Do tego doszło wino, prawie-ruszający się ser, rude krowy, cydr, oliwki, małże i ostrygi łowione z morza o poranku.
I powróciliśmy, do szarości, złego świata pełnego niedotrzymanych obietnic, nieskończonej głupoty i bezinteresownej podłości. Dobrze mieć w tym wszystkim swoje wyspy szczęśliwości.




