Zachwyca mnie ta letnia nieidealność. W ogóle odnajduję się wspaniale w przeciętności, w zwykłości. Uwodzi niespektakularność, brak fajerwerków. Nie muszę zdobywać najwyższych szczytów, nie muszę osiągać wszystkiego, nie wszystko musi być perfekcyjnie.
I to lato… Lato nieuczesane, całe doskonałe w tej nieidealności. Brudne stopy, poczochrane włosy. Obłoki pierzaste na niebie, gdy człowiek leży sobie na kłującej trawie, i nogi trochę swędzą od komarów.
Truskawki i poziomki oprószone ziemią, jak najlepszą przyprawą. Spontaniczne wypady pod miasto lub do parku, wycieczki z drożdżówkami z których wypływa sok z owoców. Nierówne pomidory. Dzikie łąki rozrastające się na cudownie rzadko koszonych trawnikach w mieście. Złachmanione pajęczyny w krzakach malin. Wieczne siaty z Ikei stojące przy drzwiach wejściowych, z nie do końca wypakowanymi wycieczkowymi gadżetami.Świat w lecie jest taki wspaniale nierówny, rozkosznie chaosiasty.
Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa to właśnie babranie się w naturze. Na działce, mieliśmy bazę na dużej śliwie. Dziadzio kroił kalarepkę specjalnym działkowych nożem, wgłębionym na środku od wielokrotnego ostrzenia. Zrywaliśmy jak najdłuższe kiście czerwonych porzeczek i zjadaliśmy je za jednym razem, kulka po kulce. Albo z rodzicami, pod namiotem – zawsze na tym samym campingu nad morzem, gdy Władysławowo było niewielką wioską, mój brat wstawał rano i szedł do rybaków po świeżo złowione flądry, a mama oprawiała je i smażyła na obiad ma butli gazowej. Pojadaliśmy też cudowny wynalazek, który pojawił się we wczesnych latach 90, zupki chińskie. Graliśmy w karty i w kości. A lato trwało całe lata.
I zaszczepiło się to we mnie. W wakacje chodzi o to, żeby było trochę nieporządnie, bo beztroska nie jest uporządkowana. Wakacje są od wąchania, smakowania, czucia, od mrużenia oczu. Wakacje są trochę chropowate i nierówne, trochę lepkie od lodów i soku z dojrzałych owoców.
Nawet teraz, gdy jestem osobą zorganizowaną i poważną, z trójką dzieci i odpowiedzialną pracą. W lecie wystarczy mi zabłąkany trzmiel na balkonowej lawendzie. Wystarczy, że idę sobie piechotą po dziecko do przedszkola. Że wieczorny wiatr przyniesie w nozdrza zapach lip. Że o 5 zaświeci mi słońce w północne okna sypialni, i ptaki rozświergolą się jak na rozkaz chwilę później. Jest mi letnio, jest mi lekko. Jest mi beztrosko.
ciacho pochodzi z przepisu Rozkosznego, baaardzo polecam |
Co za piękny opis lata. Takie właśnie będzie w tym roku. Jak dobrze, że dopiero się zaczyna :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Tak, niech takie właśnie będzie!
Usuńzapachniało wakacjami na wsi....tymi z przeszłości i tymi zaplanowanymi....dziś jeszcze domykam ostatnie must to do pracowe by zanurzyć się w lecie do końca ....
OdpowiedzUsuńoj tak, właśnie na wsi mnie dopada taki nastrój sielankowego sentymentalizmu:)
UsuńPrzepiękne słowa !!! Tak cudnie napisany tekst :)) jestem zauroczona ❤️
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło:)
UsuńNiesamowity, rozkosznie letni i beztroski wpis, super! Trafiłam przypadkiem, a jak bardzo się cieszę. Właśnie odebraliśmy namiot z paczkomatu i zamierzamy wyruszyć na krótki biwak - z trójką dzieci, po raz pierwszy. Taki właśnie niepoukładany, z brudnymi stopami i pachnącymi na łące ziołami. Mam nadzieję, że tak będzie :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Życzę udanych wyjazdów namiotowych:) Biwaki z dzieciakami są najlepsze na świecie!
UsuńPoetycko opisane lato, brawo. Pięknie.
OdpowiedzUsuń