środa, 9 marca 2016

cierpienia młodego rodzica, czyli o wychowaniu


Kiedy byłam najlepszym rodzicem świata, czyli zanim przyszły na świat moje dzieci, bardzo się dziwiłam młodym mamom i tatom narzekającym, ze wychowanie dzieci jest trudne. 

Miałam w głowie dość proste i jasne wyobrażenie wychowywania potomstwa. Dużo miłości - bezwarunkowej i mądrej. Jasne, wyraźne granice i konsekwencja. Nie atakowanie bodźcami, mało zabawek, dużo książek i rozwijanie wyobraźni. Wypracowanie własnych rodzinnych rytuałów. Rodzicielstwo bliskości - dzieci przy rodzicach, nasiąkające naturalnie ich stylem życia, a nie w centrum wszystkiego. Pozwalanie na uczucia (także te negatywne) i nazywanie ich. Prawda, że sensowna wizja?

Nasz pierwszy dziecięcy egzemplarz był dość prosty w obsłudze, bezproblemowo karmił się piersią, przybierał, spał, uśmiechał się, jeździł z nami na wycieczki, bywał na imprezach i utwierdzał mnie w przekonaniu, że bezwzględnie jestem niepodważalnym ekspertem do spraw wychowania dzieci.
Ale mijał czas, nasz słodki niemowlaczek nabierał nie tylko ciała i nowych umiejętności technicznych, ale także zyskiwał własne zdanie, własne opinie i różne humorki. Na chwilę przed drugimi urodzinami dołączyła do niego siostra, zrobiło się intensywniej. Pojawiło się zmęczenie materiału, zniechęcenie, pojawiły się codziennie trudności logistyczne, a także trudności wychowawcze. I jakoś do mnie dotarła oczywista oczywistość, że rodzicem jest się do końca życia i nigdy nie jest tak, że za chwilę skończy się ten trudny okres. Owszem skończy się, a wtedy pojawi się nowy okres, trudny na swój zupełnie nowy sposób.


W gruncie rzeczy ciągle myślę, że moja ogólna wizja wychowawcza jest słuszna. Ale każdego dnia potykam się o niuansiki. Każdego dnia zawadzam o detale. Każdego dnia pojawiają się pytania, wątpliwości - jak zareagować na tę, bardzo konkretną sytuację. A chwilę potem na następną konkretną sytuację. I jeszcze następną. A następnego dnia to samo. (Choć bywa i tak, że zmęczona dwoma chorymi marudami i bliska szaleństwa w czterech ścianach, łamię jedną zasadę za drugą i popełniam cały wachlarzyk błędów wychowawczych.)

Czy to jeszcze szanowanie dziecka jako człowieka, czy już pozwalanie na wchodzenie sobie na głowę? Czy to stawianie granic których dziecko potrzebuje, czy może brak zrozumienia dla jego potrzeb? Czy mówienie "widzę, że jest ci smutno" nie podsyca marudzenia? Czy ustąpić, gdy  dwulatka chce "innoł" (kubek, rajstopy, książeczkę) - czy to rozpuszczanie dzieciaka czy wspieranie jego samodzielności i prawa do własnego zdania? Czy ta histeria to sprawdzanie mnie i próba wymuszania, czy autentyczna rozpacz?
I jeszcze... Na ile dzisiejsze szybkie, kolorowe i głośne czasy pełne milionów bodźców z każdej strony wpływają na rozedrganie i histerie, a na ile są to błędy w wychowaniu? Czy (słuszne przecież) odejście od "wypłakiwania się" i ogromna troska współczesnych rodziców o to, żeby bobas miał komfort absolutny, nie przyzwyczaja dziecka do tego komfortu, i nie przyczynia się do histerycznego reagowania na każde tego komfortu zachwianie? I jeszcze, czy te moje wątpliwości nie psują mi autorytetu? W końcu rodzic ma być opoką (przynajmniej do pewnego momentu).


I dalej czytam, zastanawiam się, rozmawiam, zwracam do mojej mądrej mamy, własnej intuicji i zdrowego rozsądku. I dalej nic nie wiem. A Wy? Wiecie? (Pewnie wiecie, jeśli jeszcze nie macie dzieci, hehehe;) )

11 komentarzy:

  1. to dylematy chyba każdego rodzica:) wszystko przede mna...mam małego berbecia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że nasi rodzice takich dylematów nie mieli:) Powodzenia z berbeciem:)!

      Usuń
  2. Odnalazłam siebie w tych przedmacierzyński rozważaniach. :) Bardzo mądre słowa i dają dużo do myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. I stara prawda: Małe dzieci- bolą ręce, duże dzieci - boli serce! się potwierdza...
    Życie (i same dzieci) weryfikują nasze przedrodzicielskie założenia sprzed...
    Poza tym czasy, w których żyjemy nadało dzieciom rangę "wartości samej w sobie" a to też nie ułatwia wychowywania.
    Jednak chyba nie ważne czy jesteś dobrym czy popełniającym błędy rodzicem, ważne byś był refleksyjnyn rodzicem! Co Tobie Paulino się udaje. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znałam tego powiedzenia:)
      Fakt, czasy się zmieniły mocno i na pewno świadomość popełniania błędów jest ważna i dobra (choć niekoniecznie dobrze działa na własną samoocenę;) )
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ilez bylo we mnie energii, gdy pojawila sie Zosia!!!! Na Hanie czekalam z radoscia i pewnoscia, ze dam sobie rade!!! A teraz ... szkoda gadac. Marze o samotnych wakacjach ;)!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też marzę. Nawet weekendzik by był na wagę złota;)

      Usuń
  5. Eh. Nie dość, że byłam takim "najlepszym rodzicem świata", to jeszcze z racji wykonywanego zawodu dawałam innym wychowawcze rady (uważając się oczywiście za "super specjalistę"). Teraz popełniam jeden błąd za drugim, zderzenie teorii z praktyką okazało się brutalne. Ale przynajmniej do pracy wrócę z większą empatią i 100 razy się zastanowię zanim rzucę znów jakąś "specjalistyczną" poradą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wiesz Ela, z tymi radami to często jest tak, że się ich oczekuje, zwłaszcza od pedagoga. No i na pewno kluczowe jest to, w jaki sposób się tę radę podaje;)
      Niemniej na pewno pedagog z osobistym doświadczeniem to cenniejsze (i pewnie bardziej empatyczne) źródło rad;)

      Usuń
  6. Pola, Ty siedzisz w mojej głowie! Nie dość, że nasze historie dziecięce są bardzo podobne (no, poza tym, że jesteś w tyle z trzecim egzemplarzem:))), to wizja rodzicielstwa dokładnie taka sama. Jak ja siebie widzę w roli tej mądrej subtelnej mamy, która wspiera i inspiruje, pomaga, przemawia łagodnym tonem. I jak nie lubię tej wyprowadzonej z równowagi wersji siebie, która przemawia zupełnie niełagodnie, o subtelności nie wspominając..
    Również potykam się o niuansiki. W cholerę niuansików każdego dnia! I te same dylematy mam - czy jednak dziecko nie potrzebuje czasem mocniejszej rodzicielskiej reakcji, czy to ciągłe zapewnianie komfortu to dobra droga? Bo przecież świat poza domem rodzinnym wcale aż taki komfortowy nie jest, i mały człowiek musi poznać zarówno konstruktywną krytykę i różne ograniczenia. Też coraz częściej wiem, że nic nie wiem..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :):)
      Ja tam taką totalną fanką tej łagodności nie jestem, marzy mi się osiągnięcie stanu "spokojna stanowczość", lub "czuły autorytet".
      To prawda, w cholerę tych niuansików;) I tak jest dobrze, jak ma się czas i siłę nad nimi zastanawiać;)

      Usuń

Dziękuję za spędzony u mnie czas i każdy komentarz. Jeśli spodobał Ci się ten post, będzie mi miło jeśli go zalajkujesz / udostępnisz:) Pozdrawiam!