środa, 27 maja 2015

Nad rzeką, wśród gór, na rowerze przez dwa dni

Powiedzieć, że nasza ostatnia wycieczka rowerowa była pełna wrażeń, to nic nie powiedzieć.
Było pięknie i cudownie, słonecznie, niezwykle malowniczo, ale też sponiewierała nas nieźle traska (w sumie ponad 100km, silny wiatr i podjazdy - same w sobie nie jakieś dramatyczne, ale z obciążeniem dały się we znaki) i niesympatyczne urozmaicenie w postaci (dość łagodnego na szczęście) wirusa brzusznego atakującego to tu, to tam.



W niedzielę rano, tuż po głosowaniu, załadowaliśmy się do pociągu i ruszyliśmy w drogę. Naszym celem była znana już nam Via Rhôna, czyli wspaniała trasa rowerowa wiodąca od źródeł Rodanu, aż do morza. Tym razem wybraliśmy fragment na północ od Lyonu, wiodący przez region Bugey. 
Jechało się cudownie, słońce przygrzewało, widoki olśniewające, Rodan migotał sobie na błękitno. Problemem był brzuszek córy, ale poratował ją cudowny eliksir, czyli mleko mamy (na co dzień ssie już tylko na dzień dobry i na dobranoc, ale wobec awaryjnej sytuacji przeszłyśmy na tryb niemowlęcy, i to była dobra decyzja). 

Mijaliśmy malownicze miasteczka, w oddali piętrzyły się majestatyczne góry - a w górach tu i ówdzie średniowieczne zamki i baszty, trasa poprowadzona była arcy przyjaźnie. 




Namiot jest fajny, ale takim noclegiem też bym nie pogardziła...









I tak mijały nam kilometry i godziny, aż postanowiliśmy poszukać miejsca na biwak. Dzieci w przyczepce spały, rozglądały się i ogólnie były zadowolone. I Rozbiliśmy się na takiej miłej łące, wśród drzew,  aromatycznego tymianku (pierwszy raz spotkałam się z dziko rosnącym tymiankiem!), grających świerszczy i pięknych widoków.

Prawie jak Gladiator




Wieczorem zrobiliśmy nawet ognisko, ku radości Starszaka, z zapałem pomagającego tacie zbierać suche gałęzie. I tak sobie siedzieliśmy, wśród tych wspaniałości wszystkich z córą chrapiącą w namiocie i synkiem śpiącym przy ognisku, z trzaskającym ogniem, w ciemności aksamitnej, we dwoje. (Do pełni szczęścia brakowało czegoś do oparcia, turystycznych krzesełek, czy coś, bo jednak starość nie radość).
 
 Drugiego dnia... Drugiego dnia zapowiadało się, że będzie podobnie. Już z rana okazało się jednak, że tym razem problemy brzuszne dotknęły męża - głównego muła ciągnącego przyczepkę i z cięższymi sakwami. Do tego, po kilkunastu kilometrach zmieniła się trasa, i nagle okazało się, że jedziemy głównie pod górę. I wiatr - zmienił kierunek i natężenie, wiał tak mocno, że nawet na (nielicznych) zjazdach, nie można było się rozpędzić.


Po jednym z ostatnich podjazdów... Wymęczony tata padł, a hrabiostwo wyległo z karocy, by z radością przesypywać kamyczki
Na koniec, na dobitkę, zaczął padać deszcz, na szczęście drobny. Poza tym dworzec, z którego planowaliśmy złapać pociąg do Lyonu, okazał się nieczynny, musieliśmy więc doczołgać się jeszcze parę kilometrów (pod górę, pod wiatr) do następnego miasteczka. Na dworcu musieliśmy nosić rowery, dzieci i przyczepkę po schodach, bo nie mieli żadnej rampy ani windy, córa stłukła sobie głowę w momencie gdy wjeżdżał pociąg, starego typu pociąg, z wąskimi drzwiami, przyczepkę trzeba więc było wsadzać bokiem... (na szczęście pomógł konduktor). Uff. 

Ale i tak wycieczka udana. Jak się okazuje da się spędzić fajny weekend z dziećmi na rowerach i śpiąc na dziko pod namiotem :)

18 komentarzy:

  1. Idealny rodzinny wyjazd ;) No prawie ! Grunt ze sie dobrze wszystko skończyło :):)
    Cudne widoki !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale się rozmarzyłam... te widoki, pola, wiatr we włosach... do ostatniego akapitu, bo akurat perspektywa problemów na trasie zawsze skutecznie studziła moje zapędy. Nawet ostatnio oglądałam przyczepkę do rowerów, ale nie zdecyduję się. Jka dla mnie to za duże ryzyko, że ktoś wjedzie w nas, niestety. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, rozumiem, Twoja decyzja, ja do niczego nie namawiam;)
      Choć trzeba też wziąć pod uwagę, że na przejściu dla pieszych też ktoś może wjechać w matkę z wózkiem. No i nasza przyczepka jest dużo bezpieczniejsza niż foteliki montowane na rower.

      Usuń
    2. Pola to raczej chodzi o kulturę jazdy w Polsce. Poważnie to przemyslelismy i już byliśmy na kupnie, bo w sumie w okolicy mamy mnóstwo lasów i takich dróg rzadko uczęszczanych, bo mieszkamy na obrzeżach miasta, no i miało być bezpiecznie. Ale potem były dwa wypadki u nas jeden po drugim, bo gowniarstwo sobie wyścigi urządza na wąskich drogach i to nas skutecznie zniecheciło. Ale co do przejścia dla pieszych tez masz rację, tylko wracamy do zdania pierwszego. Odnoszę wrażenie, że za granicą jest bezpieczniej i większa kultura jazdy.

      Usuń
    3. To fakt, tutaj rowerzyści i piesi mają trochę status świętych krów. Piesi włażą na ulicę gdziekolwiek, na czerrwonym świetle, w ogóle nie patrząc, rowerzyści też się przepisami nie przejmują raczej, więc kierowcy samochodów sa uważniejsi.

      Usuń
  3. Świetna wycieczka! Widoki niesamowite.
    I fajni z Was ludzie :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczna wycieczka!!! W przyszłym roku to chyba właśnie w taki sposób będziemy mogli podróżować z dziewczynkami, bo będą trochę za duże do noszenia, a za małe do człapania samopas ;). Marzy mi się takie dzikie nocowanie w namiocie z dzieciakami ;)!!! Pola, czytałam na jakimś blogu, że we Francji trudno się rozbijać na dziko, bo niby działki należą do prywatnych właścicieli i tam takie bzdety!!! Jak widzę po Waszych wojażach nie macie z tym żadnych problemów. Czy spotkały Was jakieś nieprzyjemności z tego tytułu???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie mieliśmy problemu z rozbijaniem się na dziko we Francji, Francuzi nie mają nic przeciwko "camping sauvage", no chyba że to jakiś park narodowy, albo właśnie zagrodzone prywatne pola ( a tych czasami jest więcej, czasami mniej;) ).

      Usuń
  5. Mam wrażenie, że brakowało tylko plag egipskich... ;-) Zazdroszczę takiej właśnie umiejętności pięknego życia - mimo "drobnych" niedogodności podczas wycieczki, wycisnęliście z niej szczęście jak cytrynę :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże, jak ja kocham te Wasze wycieczki! Napisać, że wygląda to wszystko pięknie to nic nie napisać! Człowiek odpoczywa od samego popatrzenia sobie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Niezły hardcore z tego co piszesz (końcówka!) i wygląda na to, że żołądkowe dolegliwości dotarły i do Was. U nas były początkiem maja i dotknęły dość sporą grupę uczestników pewnej imprezy roczkowej, rozniosły się potem po południowej Polsce.. kto wie, może dotarły i do Lyonu. Tak to zwykle bywa, że gdyby nie komentarz do zdjęć pomyślałabym, że wypad był sielankowy. Na zdjęciach wygląda cudownie. I mimo wszelkich dramatycznych zwrotów akcji i tak zazdroszczę!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zuch tata, to trzeba przyznac.
    Cudowny klimat wycieczki.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo się cieszę, że się podobało, dziękuję Wam serdecznie za miłe słowa!

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakie przepiękne zdjęcia! Wspaniały blog! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetne widoki, rowery i do tego z dziećmi. Uwielbiam takie klimaty :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za spędzony u mnie czas i każdy komentarz. Jeśli spodobał Ci się ten post, będzie mi miło jeśli go zalajkujesz / udostępnisz:) Pozdrawiam!